Karol Wawrzaszek
Balkan Bus |
Końcem minionego lata miałem szczęście odwiedzić kilka krajów byłej Jugosławii i tak więc byłem w Chorwacji,
Bośni i Hercegowinie, oraz w Czarnogórze, jak również bardzo krótko, bo właściwie tylko przejazdem w Słowenii.
Nie o Słowenii chcę jednak pisać, a o tych krajach po byłej Jugosławii, które nie należą do Unii Europejskiej.
Nie piszę też tego po to, aby się pochwalić, że tam byłem, bo i nie ma się czym chwalić. Kraje te są ostatnio
częstym celem podróży wielu Polaków. Rodacy nasi jadą tam bądź na letni wypoczynek nad Adriatykiem (Chorwacja i coraz częściej również Czarnogóra),
albo z pielgrzymkami (Bośnia i Hercegowina - Medugorje),
ale raczej mało kto tam jedzie, aby pojeździć sobie tamtejszymi autobusami. Nie powiem, również i ja nie po to tam jechałem,
ale tak się złożyło, że kilkakrotnie byłem zmuszony korzystać z tego środka transportu i z całą pewnością jedno mogę powiedzieć tym,
którzy psioczą na komunikację autobusową miedzy miejską i podmiejską w Polsce: Ludzie nie wiecie co posiadacie! Jeśli wam się nie podoba
funkcjonowanie komunikacji w naszym kraju, oraz tabor, jakim dysponują przewoźnicy, to zapraszam do odwiedzenia Bałkanów i spróbowania podróży tamtejszymi
autobusami. Zapewniam Was, że pozostawi to Was jako w miłośnikach komunikacji autobusowej niezatarte wrażenie. Ogólnie wiadomo,
że kraje tamtego regionu są krajami górzystymi i w związku z czym mają słabo rozwiniętą komunikację kolejową, co powoduje,
iż miejscowa ludność jest skazana na komunikację autobusową. No nie powiem, sieć połączeń autobusowych mają tam rozwiniętą dość dobrze,
ale to tak jak wspomniałem z konieczności, bo jeśli idzie o inne aspekty tej komunikacji, to jest już zupełnie inna bajka.
|
Zacząć należy od opisania taboru, jakim dysponują tamtejsi przewoźnicy, a ten jest bardzo zróżnicowany,
ale próżno tam szukać nowych autobusów, lub w miarę nowych. Zdecydowaną większość taboru "pełnowymiarowego" stanowią stare,
wysłużone Sanosy, pozostałość po Jugosławii, oraz wszelkiej maści stare Mercedesy w części również pozostałość po Jugosławii,
a w części zapewne sprowadzone już całkiem niedawno z Europy Zachodniej. Wśród tych Mercedesów dominuje głównie model O303. Kolejną
liczną grupę pojazdów stanowią busy, a wśród nich najliczniej są reprezentowane również Mercedesy i to w znacznym stopniu model 309.
Niejednokrotnie nie są to fabrycznie wyprodukowane pojazdy do przewozu osób, a jedynie tylko
zaadoptowane przez właścicieli wersje towarowe. O stanie technicznym tych autobusów nie wspomnę.
|
Pierwszą podróż, jaką odbyłem, był przejazd z Tivatu do Budvy. Obie miejscowości znajdują się na terenie Czarnogóry i są oddalone od siebie o około 20 km.
Rano po wyjściu z hotelu udaliśmy się do centrum Tivatu na znajdujący się tam przystanek autobusowy.
Tu na nas czekała pierwsza niespodzianka. Okazało się, że przyjezdnemu wcale nie jest łatwo ustalić, o której odjeżdża jakiś konkretny autobus do wybranej
miejscowości. Na przystanku stoi wprawdzie kiosk-informacja, w którym siedzi jakaś pani, ale zapytana o najbliższy autobus do Budvy wzrusza tylko ramionami
i poleca nam się rozejrzeć po przystanku za rozkładem jazdy, co niniejszym uczyniliśmy. Nie wiem, czy pani nie rozumiała o co nam chodzi,
bo nie znała angielskiego, a po polsku to już zupełnie nie szło się z nią dogadać, czy też najnormalniej w świecie sama nie wiedziała, o której coś
pojedzie w tym kierunku. To, że nie znała języków i nas nie rozumiała to jest pewne, ale nazwę Budva chyba kojarzyła i mogła nam przecież na kartce
napisać godzinę odjazdu, ale tego nie uczyniła, więc jednak wnoszę z tego, że sama nie miała pojęcia, o której godzinie pojedzie tam jakiś autobus.
Skoro pani nam nie pomogła, to byliśmy zmuszeni sami poszukać rozkładu jazdy na przystanku, a to zadanie okazało się również nie łatwe.
Do poszczególnych miejscowości jeżdżą różni przewoźnicy i każdy z nich na własną rękę rozwiesza rozkłady jazdy, wedle własnego uznania na przystanku,
na kiosku, na drzewie, ewentualnie na pobliskim słupie. Po kilku minutach poszukiwań odnieśmy malutki sukces, znaleźliśmy rozkład jazdy i nawet udało nam
się z niego dowiedzieć, o której pojedzie autobus. Zadowoleni z tego faktu stwierdziliśmy, że mamy około 30 minut czasu i w związku z tym możemy się udać
jeszcze do pobliskiej restauracji na lody i coś do picia. Odchodząc zapytaliśmy jeszcze tylko panią w kiosku, czy można u niej kupić bilety,
ale i tym razem zostaliśmy odesłani z kwitkiem, a od innych ludzi na przystanku dowiedzieliśmy się, że bilety można kupić w autobusie u kierowcy.
Zadowoleni, że znów coś wiemy, chcieliśmy odejść z przystanku, bo mieliśmy przecież jeszcze prawie pół godziny czasu, ale nagle okazało się,
że z za rogu wyjechał właśnie autobus do Budvy (co za niespodzianka, Mercedes O303, zupełnie bym się takiego nie spodziewał) i to ten,
który ma odjazd za 30 min. Pomyśleliśmy, że dobra, skoro już jest, to nie będziemy nigdzie łazić, a wsiądziemy sobie, kupimy bilety i
zajmiemy wygodnie miejsca, czekając na odjazd w środku pojazdu. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy i dobrze, bo zaraz po tym jak wsiedliśmy i
kupiliśmy bilety (po 2 Euro i odczekaniu chwilkę, bo kierowca jakoś dziwnie ociągał się z wydaniem biletów, czego nie można było powiedzieć o
przyjmowaniu pieniędzy), pan kierowca po konsultacji z kimś, kto siedział na składanym siedzeniu obok niego, zapalił silnik i ruszył w dalszą drogę.
Troszkę nas to zdziwiło, ale doszliśmy do wniosku, że może to nawet lepiej, bo będziemy szybciej na miejscu i będziemy mieć więcej czasu na zwiedzanie.
Sama podróż przebiegła dość szybko i sprawnie. Autobus nie zatrzymywał się po drodze wiele razy, dzięki czemu już po około 20-25 minutach
byliśmy na miejscu, tj. na dworcu autobusowym w Budvie i tu kolejna niespodzianka, z dworca można wyjść tylko jednym wyjściem, ale cóż,
co kraj to obyczaj.
|
W drogę powrotną wybraliśmy się wieczorem po godzinie 19:00. Przyszliśmy na znany nam już dworzec i na początek bardzo się ucieszyliśmy, bo tu nie trzeba było szukać rozkładu jazdy, gdyż ten był zbiorczy dla wszystkich miejscowości, oraz wszystkich przewoźników korzystających z dworca i znajdował się na jednej ze ścian w budynku. Szybko, więc odszukaliśmy na nim Tivat i dowiedzieliśmy się, że najbliższy autobus jedzie tam o godzinie 19:20. Kolejna miła niespodzianka czekała nas również na tym dworu, bo zauważyliśmy, że jest tu kasa i sprzedają bilety, czyli nie trzeba nic szukać jak to miało miejsce w Tivacie. Udaliśmy się więc do kasy i poprosiliśmy o bilety do interesującej nas miejscowości. I w zasadzie na tym skończyły się miłe niespodzianki. Od tego momentu zaczęły się już takie niespodzianki troszkę mniej miłe. Pierwsza była taka, że jak się okazało, to bilet Z Budvy do Tivatu kosztuje 2,5 euro, a nie 2 euro jak ma to miejsce w kierunku przeciwnym. Kolejna niespodzianka była taka, że na bilecie wydrukowano godzinę odjazdu 19:30, a nie 19:20 jak to było uwidocznione na rozkładzie jazdy. Niezrażeni tym jednak udaliśmy się na płytę dworca skąd odjeżdżają autobusy i tu nagle przeszkoda... Aby wejść na płytę trzeba przystawić bilet do czytnika kodów kreskowych. Dopiero w tym momencie zauważyłem, że takowy znajduje się również na naszych biletach. Przystawiłem więc bilet kodem do czytnika i bramka wpuściła mnie na płytę. Bramka wpuściła, ale... Ale nie wpuścił mnie pan stojący kawałek dalej. Przez chwilkę nie mogłem się z nim dogadać i nie rozumiałem o co mu chodzi, a chodziło mu o... bilet. Tak, pan stał i sprawdzał bilety. No nic, pokazaliśmy mu nasze bilety, pan obejrzał je bardzo wnikliwie, po czym pozwolił nam wejść na stanowiska dla autobusów. Tu korzystając z chwili czasu, zacząłem się przyglądać naszym biletom, które były inne niż te wydawane w autobusie u kierowcy. Te z autobusu były podobne do tych z naszych autobusów, ale ten z kasy dworca był zupełnie inny. Był to bilet dwuczęściowy, przy czym jak się okazało większa cześć była częścią dla pasażera i stanowiła zasadniczą cześć biletu z ceną 2 euro uprawniającą do przejazdu na trasie Budva - Tivat, a druga część, mniejsza była częścią dla kierowcy i opiewała na 0,5 euro. Zdziwiłem się troszkę o co w tym chodzi, ale korzystając jeszcze z chwili czasu zacząłem się rozglądać po stanowiskach i obserwowałem jak odbywa się wpuszczanie ludzi do autobusów, a wyglądało to tak: kierowca stawał przy autobusie, przed przednimi drzwiami i odrywał od biletów osób wsiadających fragmenty biletów. Domyśliłem się więc, że odrywa fragment przeznaczony dla kierowcy. Gdy wszyscy pasażerowie byli już w autobusie, kierowca udawał się do okienka (przypuszczam, że dyżurnego ruchu, lub coś w tym rodzaju) i oddawał oderwane kwitki. Pomyślałem sobie, że te 0,5 Euro to jest swego rodzaju opłata dworcowa. Zaspokoiwszy częściowo swoją ciekawość spokojnie czekałem na nasz autobus. Niestety mój spokój nie trwał długo. Minęła godzina 19:20, a autobusu nie było. Hmmm... widać właściwa godzina odjazdu to ta z biletu, a nie ta z rozkładu jazdy - pomyślałem i czekałem dalej. I tu znów niespodzianka, przykra zresztą, bo o godzinie 19:30 nasz autobus też się nie zjawił. Pozostało czekać dalej. Po kolejnych 10 minutach na dworcu zjawił się autobus z tablicą Tivat. Wstaliśmy więc z ławeczki i udaliśmy się do autobusu. Pan kierowca spokojnie sprawdzał bilety i wpuszczał ludzi do środka, a gdy w końcu wziął do ręki nasze bilety, spojrzał tylko na nie i oddał nam nie odrywając swojej części, mówiąc przy tym, że on nie jedzie do Tivatu. No, cóż widać, że może jedzie z Tivatu, tylko zapomniał odwrócić tablicę. Niestety na dworcu w Budvie coś takiego jak system zapowiedzi nie istnieje, a z głośników płynie tylko bardzo głośna muzyka, o dość egzotycznym jak dla Polaka brzmieniu. Popatrzyłem na zegarek i zauważyłem, że jest już prawie 15 min po odjeździe podanym na bilecie. Za chwilkę jednak na płytę dworca wtoczyła się następny autobus z tablicą Tivat, ale i w tym przypadku okazało się, że autobus wcale tam nie jedzie. Po chwili następny i następny, a my biegaliśmy od autobusu do autobusu i wszędzie pytaliśmy, czy to nasz. Niestety zawsze okazywało się, że albo autobus jedzie właśnie z Tivatu, albo... wcale tam nie jedzie. Biegaliśmy tak od autobusu do autobusu dobrych kilkanaście minut i wszędzie czytaliśmy co pisze, a na tych gdzie pisało Tivat pytaliśmy czy tam jedzie. Odpowiedź zawsze była taka sama. Odczytywanie tablic też nie jest takie proste, bo część z nich jest pisana alfabetem łacińskim, ale znaczna część pisana jest też cyrylicą. Po około 30 minutach biegania po stanowiskach od autobusu, do autobusu, gdy byliśmy już mocno zdezorientowani i podenerwowani nastąpił przełom. Równocześnie pod szlabanem wjazdowy na płytę dworca wtoczyły się dwa autobusy i stanęły na sąsiednich stanowiskach. Podbiegliśmy do pierwszego z nich, aby poczytać tablicę. Jest napis Tivat, ale nauczeni doświadczeniem znów pytamy kierowcę czy tam jedzie, odpowiedź "nie", ale wskazuje na sąsiedni autobus, podbiegamy więc obok, ja szybko przeglądam tablicę, a moja przyjaciółka w tym czasie pyta kierowcę, pokazując mu bilet i słyszę jak pada odpowiedź "da". Ku mojemu zdumieniu zauważam, że nigdzie na tablicy nie ma nazwy Tivat, ale również podchodzę do kierowcy i podaję mu bilet. Kierowca odrywa fragment za 0.5 Euro i wpuszcza nas do środka. Zajmujemy jedyne wolne miejsca na samym końcu autobusu. Znów jak poprzednio jest to Mercedes O303. Troszkę zdezorientowani oglądamy nasze bilety i w tym momencie spostrzegamy, że na bilecie widnieje nazwa przewoźnika, ta sama co na autobusie, troszkę się uspokajamy i liczymy na to, że teraz to już wreszcie uda nam się opuścić Budve i pojechać we właściwym kierunku. Chcąc się uspokoić całkowicie odczekuję aż kierowca wróci do autobusu i udaję się teraz ja z zapytaniem czy, aby na pewno jedzie do Tivatu. Tym razem pan ze składanego fotela odpowiada za kierowcę "da, da". Uspokojony już całkiem wracam na swoje miejsce na samym końcu autobusu. Po chwili, kierowca zapalił silnik, wycofał i opuściliśmy dworzec. Wreszcie jedziemy. Jest już całkiem ciemno, ale my jacyś nieufni spoglądamy przez okno, czy aby autobus skręca we właściwym kierunku. Jeden zakręt w prawo, następnie w lewo, jeszcze raz w prawo i dojeżdżamy do głównej ulicy. Teraz będzie chwila prawdy. Serca biją nam mocniej, patrzymy z emocjami w którą stronę skieruje się pojazd. Jest!!! Skręcił w prawo! Jesteśmy na drodze do Tivatu. Ufff... jaka ulga. Teraz jeszcze tylko około 20 25 min i będziemy pod naszym hotelem. Jedziemy już uspokojeni i opowiadamy sobie o naszych przeżyciach z minionego dnia, śmiejemy się i przeglądamy zdjęcia w naszym aparacie. Nagle... niespodzianka. Autobus zupełnie niespodziewanie skręca w prawo w jakąś wąską drogę i zaczyna się wspinać serpentynami pod górę. Zaniemówiliśmy, a uśmiech zniknął nam z twarzy. Czy my w tamtą stronę jechaliśmy przez jakieś góry??? Nie, absolutnie nie! Co jest? Gdzie my jedziemy? Moja przyjaciółka pyta po angielsku, niepewnym głosem pewną młodą dziewczynę, siedzącą przed nami z słuchawkami na uszach. O co pyta? No oczywiście pyta czy dojedziemy do Tivatu. Dziewczyna uśmiecha się i spokojnym głosem odpowiada również po angielsku, że tak, że ten autobus jedzie przez Tivat. Znów się uspokoiliśmy. Widać, stwierdziliśmy, jedzie inną trasą. Uspokojeni wróciliśmy do naszej wesołej rozmowy. Niestety po kolejnych kilku minutach zauważyłem, że nasza współpasażerka zaczęła się nerwowo rozglądać i przypatrywać temu co widzi za oknem. W tym momencie pomyślałem: "niedobrze, czuję kłopoty". I rzeczywiście, po kolejnej chwili miła dziewczyna zdjęła słuchawki, odwróciła się do nas i z pewnym zmieszaniem powiedziała po angielsku: "przepraszam, ale nie jestem pewna czy ten autobus faktycznie jedzie przez Tivat". "No ładnie" - pomyślałem - "obcy kraj, robi się późno, jest już całkiem ciemno, a my jesteśmy, gdzieś w jakiś pieprzonych górach i zupełnie nie wiem gdzie jedziemy, oraz jak się później dostaniemy do hotelu". Moja pani, wyczerpana już tymi wieczornymi emocjami spojrzała na mnie błagalnie i powiedziała: "Proszę Cię, idź jeszcze raz zapytaj kierowcę, będę spokojniejsza, tylko na litość Boską dowiedz się, gdzie my właściwie jedziemy". Cóż, co było zrobić? Wstałem więc i potykając się o co kawałek ustawione w przejściu torby i inne tobołki, przeciskałem się przez cały autobus między siedzeniami do samego przodu, aby zadać kierowcy jeszcze raz to samo pytanie: "Czy jedzie do Tivatu?". Kierowca słysząc to, popatrzył na mnie, uśmiechnął się tylko i pokazując ręką, że za chwilkę, również przez góry wrócimy na właściwą trasę i udamy się do Tivatu, tylko jeszcze zjedziemy tam na dół do miejscowości w zatoce. Znów się uspokoiłem i uśmiechając się już z daleka i kiwając głową, aby uspokoić moją mocno już przerażoną przyjaciółkę, wróciłem na miejsce. Siadłem i ponownie uspokojony spoglądając przez okno pomyślałem: "Tylko do cholery gdzie my jesteśmy???" Po kolejnych kilku minutach z góry dostrzegliśmy przybliżające się światła jakiegoś miasta, port i coś dziwnie oświetlonego. "Co to jest? Coś nam to przypomina, ale... Czyżby?" To dziwnie oświetlone to starówka i mury obronne, a więc jednak... Właśnie dojeżdżamy do Kotoru. Tak, tu byliśmy przedwczoraj, ale w dzień. Piękne miasteczko. W nocy prezentuje się równie okazale.
|
Po chwili autobus zatrzymuje się na przystanku, gdzie wysiada kilka osób, a kilka innych wsiada i już po następnej chwili autobus wspina się ponownie pod górę, ale tym razem już drogą, którą jechaliśmy tu dwa dni wcześniej naszym turystycznym MAN-em. Tak, teraz poznajemy drogę i jesteśmy już pewni, że tym razem jedziemy do celu i faktycznie po kolejnych 20 minutach mijamy port lotniczy i wjeżdżamy do centrum Tivatu. Jesteśmy na miejscu, z ulgą opuszczamy autobus. Ufff... co to był za dzień... A co za wieczór... Jest już dobrze po godzinie dwudziestej pierwszej. Od momentu przyjścia na dworzec w Budvie upłynęło prawie 2,5 godziny, a od naszego wyjazdu stamtąd godzina. Aż wierzyć się nie chce, że w tamtą stronę dotarliśmy w troszkę ponad 20 min.
|
Następnego dnia znów panuje upał. Pomyśleliśmy sobie, że tym razem nie ma co się włóczyć po jakiś miastach, lepiej udać się na plażę i poszukać ochłody w Adriatyku. Tylko gdzie tu się udać? W Tivacie nie ma ładnych plaż. Ktoś nam radził, aby pojechać do Radowić, bo tam jest wspaniała piaszczysta plaża, co nad Adriatykiem jest rzadkością. Tak, to dobry pomysł, tylko jak się tam dostać. Ponoć coś tam jedzie. Ale o której? Nikt nam nie umiał powiedzieć. Poszliśmy więc na przystanek autobusowy, ten sam co wczoraj, tylko dziś już nawet nie pytaliśmy o nic panią w kiosku, a od razu zaczęliśmy szukać po przystanku rozkładu jazdy. Po chwili szukania, każde z nas na własną rękę, znalazło rozkład jazdy, a właściwie rozkłady jazdy i to każde z nas inny. Sprawdziliśmy, rozkłady jazdy od dwóch różnych przewoźników. Godziny też różne. Wyszukaliśmy najbliższą godzinę odjazdu i okazało się, że mamy ponad godzinę czasu. No, to raczej dużo, więc nie warto tu w tym słońcu i upale stać na przystanku, a lepiej udać się do hotelu, który znajdował się 3 min drogi od przystanku i tam poczekać na właściwą godzinę. Idąc tak do hotelu nagle spostrzegliśmy przed hotelem wywieszony rozkład jazdy do Radović i to rozkład jazdy jednego z przewoźników, którego rozkład widniał też na przystanku, z tą tylko różnicą, że jest to zupełnie inny rozkład niż tam! Cóż, tu już nas nic nie zdziwi w temacie komunikacji autobusowej. W hotelu nie przebywaliśmy długo, wzięliśmy tylko niezbędne na plażę rzeczy i udaliśmy się ponownie na przystanek, tak aby byś około 30 min wcześniej, przed odjazdem, bo to nigdy nic nie wiadomo. Idąc już z daleka zauważyliśmy stojący mały busik. Na przystanku stał pomarańczowy Mercedes 309, który wyglądał raczej na przerobiony z dostawczaka, a za szybą widniała tablica Radović. W busie siedział kierowca, starszy pan w białym podkoszulku z owłosioną klatą, w krótkich spodenkach z równie owłosionymi nogami i klapkami na stopach. Podchodzę do niego i nauczony doświadczeniem dnia poprzedniego pytam, czy jedzie do Radović. Kierowca kiwa twierdząco głową. Proszę więc o dwa bilety. Starszy pan odpowiada: 3 Euro. Podaję mu odliczone pieniądze i czekam na bilet. Kierowca chwilę czeka, czy sobie pójdę zająć miejsce, czy będę jednak czekał na bilety. Czekam, pan skrzywił się troszkę i z niechęcią wydrukował bilety. Usiedliśmy na pierwszych wolnych miejscach i czekając na odjazd z zainteresowaniem rozglądałem się po pojeździ. Tak, nie mam już wątpliwości, to jest przerobiony dostawczak, bo tapicerka kończy się zaraz za siedzeniem kierowcy, a dalej jest już tylko goła blacha. Siedzenia to też każde z innej "parafii", ale mniejsza z tym, najważniejsze, aby jechał. Starszy pan chwilkę pokręcił się po przystanku, po czym wsiadł do busa i usiadł na swoim siedzeniu. Za nim wsiadła jeszcze starsza, uśmiechnięta kobieta z koszem w ręku i chustką na głowie, wrzuciła mu na tackę jakieś drobne i nie czekając na bilet zajęła miejsce z tyłu. Pan zerknął na zegarek, coś powiedział do siedzących w autobusie pasażerów ( nie wiemy co) i uśmiechając się schylił się do drzwi, aby je zatrzasnąć, a następnie zapalił silnik i ruszył... 20 min przed czasem. Nie zdziwiło już nas to zupełnie. Widać z Tivatu zawsze odjeżdża się przynajmniej te 20 min wcześniej. Do Radović jest jakieś 12 km, więc na miejscu powinniśmy być szybko i bardzo dobrze, bo panuje potworny upał, a w Mercu otwiera się tylko jedno okno i to akurat to koło kierowcy. Pozostałe są zabezpieczone przed otwarciem (chyba samoczynnym) jakimiś listewkami. Bus mknie szosą i Bogu dziękujemy, że na drodze nie ma takich dziur jak w Polsce, bo wszystko w tym pojeździ telepie się i dzwoni. Wydaje się, że wystarczy jedna dziura i cały pojazd rozleci się na kawałki. Do celu naszej podróży docieramy po niespełna 15 minutach. Wysiadając pytamy jeszcze tylko kierowcę, czy ten rozkład jazdy co wisi u niego w busie jest aktualny. Odpowiedź jest twierdząca. Sprawdzamy więc o której mamy kurs powrotny i opuszczamy pojazd udając się w stronę plaży. W tym momencie spostrzegam, że pan znów trzasnął drzwiami i odjechał do Tivatu pusty, 20 min przed czasem.
|
Idąc na plaże ustaliliśmy, że jak będziemy wracać, to na wszelki wypadek na przystanku pojawimy się przynajmniej pół godziny wcześniej przed planowanym odjazdem. Tak jak planowaliśmy, tak zrobiliśmy. I tu znów niespodzianka. Tym razem pan przyjechał swoim busikiem punktualnie. Wsiedliśmy więc, a ja podałem mu przygotowane wcześniej 3 Euro. Tym razem starszy jegomość już nie czekając wydrukował bilety i uśmiechając się podał mi natychmiast. Ostatnia nasza podróż komunikacją masową w Czarnogórze przebiegła tym razem dla odmiany bardzo planowo, punktualnie i bez przygód. Wysiadają w Tivacie czułem nawet pewnego rodzaju niedosyt, bo tym razem jakoś tak łatwo to poszło.
|
Wracając już do kraju byłem bogatszy o kolejne doświadczenia i dziś już wiem, że są kraje, gdzie komunikacja masowa jest na ciut innym "poziomie" niż u nas. Dziś też patrzę bardziej życzliwym okiem na nasze PKS-y i nawet te nasze busy wydają mi się jakieś takie bardziej przyjazne. Wracam jednak czasem wspomnieniami do tych moich podróży autobusowych po Czarnogórze i mimo, iż upłynęło już kilka tygodni, to nadal nie mogę zrozumieć kilku rzeczy:
- Jaką funkcję pełnił ten kiosk na przystanku i czym się zajmowała pani siedząca w środku?
- Po co obok kierowcy w dużych autobusach zawsze siedziała druga osoba (czasem to była kobieta), bo konduktor to, to nie był, może to pomocnik kierowcy? Tylko po co kierowcy pomocnik?
- Po co na dworcu są bramki, skoro zaraz za bramką znów ktoś sprawdza bilety?
- Czemu opłatę dworcową dolicza się podróżnemu, a nie przewoźnikowi?
- Czemu opłata za dłuższą trasę jest taka sama jak za krótszą i czemu nigdzie nie jest zaznaczone, że o danej godzinie autobus jedzie inną trasą?
- I jak, do cholery, oni tam w tym wszystkim się rozeznają???
|